![](mini/echo.jpg)
Fatalny finał „pieśni o niewinności”.
Produkcje wokalne mandolinisty w pociągu Koluszki – Łódź.
Czytelniku! Napewnobyś dostał pomieszania zmysłów lub w czarną popadł melancholię, gdybyś tak jak ja skazany był na codzienne wysłuchiwanie następującej srodze boleściwej pieśni:
I ja kiedyś niewinna byłam,
Cieszyłam życiem się jak ptak.
Ale wkońcu znalazła się brutalna siła
Przed którą sił mi było brak.
Strofę powyższą i długi szereg jej podobnych intonowała służąca moich sąsiadów ku nie opisanej mojej rozpaczy. Wreszcie doprowadzony do ostateczności wszedłem do kuchni sąsiedzkiej, gdzie zastałem siedemnastoletniego może kocmołucha zajętego myciem srodze brudnej podłogi.
- Panno Zosiu, czy Franiu – przemówiłem, - nie wiem, kiedy to był ów błogosławiony czas, gdyś jeszcze niewinną była; patrząc jednak na ciebie sądzę, że czas, w którym cieszyłaś się życiem jak ptak, - jest jeszcze bardzo niedaleki; współczuje ci szczerze , żeś nie uległa brutalnej sile, która się wkońcu znalazła. Pocóż jednak masz wywodzić aż tak gorzkie żale! Świat dzisiejszy, a właściwie mężczyźni jest wyrozumialszy dla młodych dziewcząt, które utracą niewinność w sensie fizycznym; proszę cię przeto, nie skarż się tak boleśnie, a co najważniejsza, tak rozgłośnie; piano, pianissimo, ewentualnie możesz wywodzić swe czarujące trela.
Kocmołuch zrazu oniemiał, lecz następnie wybuchnął; ach, ty hyclu jeden, łagasie! Śpiewać mi nie pozwolisz, za łajdaczkę mnie masz i jeszcze uważasz mnie za pijaną? A wnoś się zaraz! – Musiałem się wynieść, gdy młodziutki kocmołuch natarł na mnie, zdradzając zupełnie zdecydowany zamiar zdzielenia mnie po głowie szczotką od podłogi.
Minęło parę lat. Wyprowadziłem się dawno z owego mieszkania, w którego sąsiedztwie kocmołuch wyśpiewywał pieśni o utraconej niewinności, która to produkcja wokalna nazawsze już przepełniała mnie nienawiścią.
Przez długi czas jej nie słyszałem, gdy oto dnia 5 września r. b. tony jej ponownie mnie doszły. Było to w pociągu Koluszki – Łódź. W Widzewie wszedł do przedziału, w którym jechałem śpiewak z mandoliną. Aż mnie poderwało. Panie, masz pan 20 groszy i uciekaj! Żebrak przyjął 20 groszy i śpiewał dalej niewzruszony. A ja wiłem się jak Piekarski na mękach.
Pasażerowie śmiali się do rozpuku. Wreszcie nie mogłem się powstrzymać: skoczyłem ku żebrakowi, wyrwałem mu z furją mandolinę i zdzieliłem go przez łeb. Mandolina pękła. Co było później – możecie sobie z łatwością wyobrazić. Ponieważ pociąg był już na stacji żebrak pobiegł na posterunek policji.
Wczoraj stanąłem przed sądem. Ogółem pokrzywdzenie śpiewaka Franciszka Krupińskiego kosztowało mnie 150 zł. – zakończył swą opowieść mój znajomy Antoni K.
Sa-wicz.
„Echo”, Łódź, 28.12.1928
|