Pierwszy dzwonek w latach '80
Gdy zbliżał się rok szkolny, każdy uczeń ze
smutkiem odliczał dni pozostałe do końca
wakacji i gromadził niezbędne do nauki przybory.
Pamiętam doskonale zapach nowych kredek z fabryki
w Pruszkowie – z misiem na opakowaniu
– często były one jedynymi jakie wówczas
można było kupić, lub raczej – wystać' w
kolejce. Czasami zaopatrzeniowcy – jak
to się wtedy mówiło – ,,rzucili'' do
sklepu papierniczego kredki chińskie, które miały
24 barwy, a miedzy nimi szczególnie rzadki kolor
różowy.
Ogólnie, wśród wszelkich produktów dostępnych
w sprzedaży nie było wielkiego wyboru, wiec
wszyscy uczniowie mieli podobne przybory szkolne
oraz tornistry – że nie wspomnę o obowiązkowych
granatowych fartuszkach z naszyta na rękawie
tarcza szkoły. Wśród szkolnego obuwia królowały
,,juniorki'', nieco rzadziej noszone były
,,trampki'' – mające zawadiacki i wyczynowy
urok – przez to popularne wśród harcerzy.
Nieodłącznym dodatkiem do uczniowskiego
ekwipunku był worek na buty, który służył
urwisom również do rzucania na odległość lub
jako narzędzie walki w mało osobliwych sportach,
za których uprawianie groziła ''pała'' z
zachowania lub co najmniej uwaga w dzienniczku.
Podczas długiej przerwy, jadło się przyniesione
z domu kanapki z kupiona na kartkowy przydział wędlina
lub bezkartkowym serem – najczęściej były
owinięte w papier śniadaniowy, który dzięki
swej przezroczystości nadawał się również do
kalkowania obrazków z książek.
Do najbardziej pożądanych przez uczniów lektur
ze szkolnej biblioteki należały komiksy, których
niestety było mało. Zawsze popularne były te z
przygodami Tytusa, Romka i Atomka lub agenta ''J -
23'' czyli Hansa Klossa – moda na nie zaczęła
się chyba jeszcze w latach sześćdziesiątych i
pewnie z powodu malej podaży nowych bohaterów
socrealistycznej popkultury trwała aż do końca
PRL. Jeśli nie udało się wypożyczyć komiksu,
to zawsze było można znaleźć jego fragment na
ostatniej stronie pisma harcerskiego – ''Świat
Młodych''.
Wśród czasopism tez nie było ogromnego wyboru.
Dla najmłodszych był ''Miś'', dla nieco
starszych ''Świerszczyk'' i ''Płomyczek'', a
uczniowie starszych klas podstawówki mogli sobie
poczytać ''Płomyk''.
Październik był miesiącem oszczędzania. ''Dziś
oszczędzam w SKO - Jutro w PKO'' – głosiło
hasło Szkolnej Kasy Oszczędności, w której
uczniowie odkładali grosik do grosika, na koniec
roku szkolnego można było uzbieraną sumkę wypłacić
i kupić sobie cos fajnego. Niestety u schyłku
Polski Ludowej pojawiło się w uczniowskiej świadomości
pojecie ''inflacji'', przez którą za niedawną równowartość
szpanerskich butów czy kurtki można było co
najwyżej iść do kina albo na lody.
A kina najczęściej wyświetlały produkcje krajów
''bloku socjalistycznego'', bo zachodnie filmy
pojawiały się nieczęsto oraz z kilkuletnim
nawet opóźnieniem. Chociaż polskie ''Podróże
Pana Kleksa'' z Piotrem Fronczewskim w roli tytułowej
cieszyły się dużym zainteresowaniem widzów -
nie tylko tych najmłodszych. Młodzi
kolekcjonerzy zbierali historyjki obrazkowe z gum
do żucia ''Donald'' albo imitacje zachodnich
banknotów wydawane w formie notesików z
nadrukiem ''falsyfikat''. Takie to były czasy...
Marcin Janowski
|